Pychówką po Wiśle
Opublikowano 10 lipca 2013 przez Dzikus
Po wielu tygodniach w końcu nadszedł długo wyczekiwany przez nas moment. 24.06 był dniem, w którym po raz pierwszy mogliśmy wspólnie z Markiem i Michałem zwodować i jednocześnie przetestować nową pychówkę. Zrobiona została na zamówienie, pod indywidualne potrzeby Tim-u.Łódka jak na swoje wymiary (7,5m długości, 1,4m szerokości) jest stosunkowo lekka i swobodnie zmieści się na niej czterech wędkarzy. Wykonana została z laminatu dzięki czemu już na 4 konnym dwu-suwie bez problemu wchodzi w ślizg i jest dosyć zwrotna.
Na początku naszej wyprawy postanowiliśmy obłowić dołki przy moście siekierkowskim. Nurt na tą porę roku był tam na tyle silny, że momentami gumy na 50-cio gramowych główkach nie sięgały dna, a mimo to pychówka, zakotwiczona na tarczy hamulcowej od Hiluxa, stała w miejscu jakby była przytwierdzona. Obrzuciliśmy miejscówkę wachlarzem dookoła. Ponieważ nic ciekawego nie działo się, podnieśliśmy kotwicę i popłynęliśmy w górę rzeki w poszukiwaniu fajnych miejscówek sandaczowych i boleniowych.
Wisła powyżej mostu Siekierkowskiego różni się znacznie od miejskiego odcinka, gdzie łowiliśmy do tej pory. Brzegi są tu dzikie, miejscami strome i trudno dostępne. Z uwagi na wypłynięcie w późnych godzinach popołudniowych, skupiliśmy się przede wszystkim na zalanych główkach oraz tworzących się w ich obrębie warkoczach i zastoiskach bliżej brzegu. Z pomocą echosondy zaznaczaliśmy interesujące fragmenty rzeki. W ciągu zaledwie kilku chwil dopłynęliśmy do wysokości Wilanowa. Biorąc pod uwagę odległość, którą pokonaliśmy przy wysokim stanie wody oraz wartkim nurcie pychówka dobrze rokowała na przyszłość.
W drodze powrotnej Michał ustawił łódkę dziobem prostopadle do brzegu i w tej pozycji powoli dryfowaliśmy z królową obrzucając jej brzeg. Przy ciekawszych miejscach kotwiczyliśmy na chwilę, jeśli w przeciągu kilkunastu minut nic się nie działo, dryfowaliśmy dalej. Po zachodzie słońca naszą uwagę zwróciły głośne pluski za jedną z główek. Tuż przy samym brzegu, porośniętym gęsto krzakami pojawiły się rapy. Kotwica szybciutko i cichutko powędrowała na dno, a my zaczęliśmy biczowanie wody w miejscach gdzie żerowały ryby. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Jedną z rap zainteresował wobler Michała, który został zaatakowany przy samej tafli wody. Po krótkiej walce boleń wylądował na pokładzie. Kilka ujęć w obiektywie i rybka wróciła do wody. Podnieceni sukcesem kolegi oddawaliśmy rzut za rzutem, jednak tego popołudnia, niestety nie udało się nic złowić. Pozostało nam tylko pogratulować zdobyczy Michałowi.
Komentarze