Mój największy szczupak złowiony na Reno Killera

Reno Killer ratuje szwedzką wyprawę

Opublikowano 10 sierpnia 2017 przez Kacper Żółtak

7 lipca w piątek wypadał ostatni dzień łowienia podczas szwedzkiej wyprawy. Byłem z tatą bardzo zmotywowany, ponieważ na naszym koncie nie było jeszcze żadnej ryby 80+.

Na Szkiery wypłynęliśmy jak codziennie około godziny 6.00. Płynęliśmy około 25 minut i dopłynęliśmy do pierwszej miejscówki. Założyłem cannibala 12.5 cm i w trzecim rzucie zapiąłem 60 centymetrowego szczupaka. Zacięcie nie było we tempo i po świecy  się wypiął. Dzień rozpoczął się dobrze, więc sądziliśmy, że tego dnia „będzie się działo”. Oczywiście byliśmy w błędzie. Od kiedy miałem tego malucha przez 6 może 8 godzin cały czas byliśmy na zero. Brzeg wybieraliśmy zawsze nawietrzny. A wodę przeczesaliśmy takimi przynętami jakich szczupaki tu jeszcze nie widziały. Poczynając od małych gumek kończąc na różnej „maści” wielkich spinnerbaitach. Wprawiało nas to w osłupienie, ale łowiliśmy dalej, ciągle bez wyników. Zrobiliśmy krótką przerwę, żeby coś zjeść a przy okazji przejrzeć nasze wędkarskie  pudła. Z dna któregoś z nich wygrzebałem biało-czarnego dragonowskiego reno killera bodajże 12.5 cm na główce 7 gram i dałem go tacie. Nie podobał mi się kolor tej gumy zaś pracował pięknie. Wziął go ode mnie, obejrzał i bez namysłu przypiął do przyponu. Chwilę później znowu zaczęliśmy łowienie. Przepłynęliśmy za wychodzący w otwartą wodę trzcinowy cypel, oczywiście nawietrzny. Echo pokazało 3 metry. Miejsce idealne. Zaczęliśmy rzucać, po chwili zza pleców słyszę  słowa: „Jest! Kacper, jest ładna ryba!!!”. Przerażony odwracam się, łapię za podbierak i czekam. Ryba pokazuje się przy powierzchni i oceniam ją na max 70 cm, zrobiła kilka odjazdów i doszedłem do wniosku, że źle ją oceniłem. Mieliśmy na haku ładną rybę, która po kilku minutowym holu wylądowała w podbieraku. W łódce wyglądała dla mnie na metr, odhaczyliśmy  ją i zaczęliśmy mierzenie… Po długim uspokajaniu ryba doszła do siebie a miarka pokazała 93 cm.

Szczęśliwy tata

Krzyknąłem: „WYPRAWA URATOWANA!!!!”. Po sesji zdjęciowej ją wypuściliśmy. Po rybie na Reno Killera przepłynęliśmy na inne miejsce (już ostatnie tego wyjazdu). W jednym rzucie poczułem pstryka i w trzy rzuty później na otarcie łez wyjąłem 60 może 70 cm szczupaka.

Mój szczupak na otarcie łez

Nasza wyprawa została uratowana dzięki gumie, która gdyby nie ta okazja to nigdy nie ujrzałaby światła dziennego. Na 21.30 spłynęliśmy i oficjalnie uznaliśmy wyjazd za udany.

Dodaj pierwszy komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *