Cud nad Wisłą
Opublikowano 4 września 2013 przez Majki Pi
Początek sezonu na Wiśle nie był dla mnie zbytnio udany. Obrażony na królową wędkowałem głównie na Bugu, Narwi i Odrze. Od pewnego czasu dochodziły do mnie jednak słuchy, że na Wiśle dobrze żerują sumy. Postanowiłem więc wyciągnąć rękę na zgodę i w miniony weekend zawitałem na warszawski odcinek rzeki. W tym miejscu łowiłem po raz pierwszy. Od razu urzekł mnie krajobraz oraz potencjalne możliwości miejscówek jakie obławialiśmy. Wysokie burty oraz sąsiadujące z nimi głębokie rynny poprzecinane przykosami, aż śmierdziały sumem. Mimo, że przez pierwsze 6 godzin wędkowania nie miałem kontaktu z rybą coś w podświadomości mówiło mi, że tego dnia nie wrócę do domu o kiju. O godzinie 16 razem z moim kompanem – Michałem postanowiliśmy udać się na godzinną drzemkę na jedną z dzikich burt. Po 17 znów byliśmy na wodzie. Sumy również po drzemce ruszyły na żer i na ekranie sondy pojawiły się – w końcu pierwsze grube łuczki. Po 20 minutach obławiania przykos mam pierwsze branie. Kijanka nie należy do największych ale jest za to bardzo waleczna. Trzy razy ochlapuje nas wodą, robi parę ładnych odjazdów i kapituluje. Kolejny raz praca wędziska, Black Cat Boat Spin 2,40 do 150gram, robi na mnie ogromne wrażenie. Po każdym mocniejszym uderzeniu suma, kij wygina się w półkole. Zrywy ryby są tak amortyzowane, że mimo bardzo lekko dokręconego hamulca tylko raz wysnuło mi plecionkę z roli
Tego dnia na 4 metrowej rynnie mamy jeszcze jedno branie. Pech chciał, że akurat w tym momencie Michał zakręcał butelkę z wodą i wyrwało mu wędkę z ręki. Mimo potężnego uderzenia ryba nie zacięła się.
Następnego dnia z nowym kompanem – Marcinem vel Gwizdkiem uderzamy w to samo miejsce na sesję popołudniową. Okazało się, że sumy znowu uaktywniły się koło 17. My w tym momencie ucięliśmy sobie godzinną gadkę z nowo poznanym kolegą Jakubem. Po zakończonej konwersacji udaliśmy się na miejscówkę, gdzie dzień wcześniej Michał miał branie. Po drodze mijamy młode małżeństwo sumiarzy, którzy właśnie holują pięknego wąsacza. Zatrzymujemy się, żeby nakręcić film. Okazuje się, że walczą już z rybą godzinę czasu. Przez moment czułem się jakbym był na jakimś sumowym eldorado, Padzie albo Ebro. Takich widoków nie ogląda się często. Duet z ogromną ryba na końcu zestawu. Rozumieją się praktycznie bez słów. Daniel walczy z rybą a Tina steruje pontonem tak, żeby uniemożliwić rybie wejście w jakiekolwiek zaczepy. Po kilku minutach, gdy sum zaczął dawać wyraźne oznaki zmęczenia, postanawiają podholować go na pobliską wyspę by tam go podebrać. Ostatnie metry do wyspy trzeba pokonać na wiosłach, gdyż jest zbyt płytko aby można było płynąć na silniku. Po dobiciu do brzegu Daniel oddaje wędkę żonie a sam chwytem za paszcze wyciąga rybę na płyciznę, z której już nie da rady uciec.
Chwila oddechu i dokonujemy pomiaru ryby. Było pewne, że ryba ma ponad dwa metry ale nikt nie przypuszczał, że miarka pokaże aż 220cm. Daniel ze swoją nową „życiówką” obchodzi się bardzo ostrożnie i po szybkiej sesji zdjęciowej wypuszcza rybę z powrotem do wody.
Daniel zaciągnął tego dnia dług, który przyjdzie mu spłacać przez długie lata. Nie miał do końca ochoty wychodzić na ryby – na wspólne chwile na łonie natury namówiła go małżonka. Gdyby nie jej wsparcie z pewnością nie złowiłby największej ryby w swojej karierze. W dodatku cały czas mógł liczyć na pomoc Tiny, która robiła wszystko co w jej mocy, aby cała akcja skończyła się szczęśliwie. Ciężko wyobrazić sobie coś cenniejszego, coś bardziej cementującego związek dwojga ludzi, niż wspólne osiągnięcie takiego sukcesu.
Ta dwójka to piękny przykład partnerstwa w związku. To dowód, że wspólnie można osiągnąć więcej i że wędkarstwo, postrzegane często jako męski sport, dziedzina silnie zindywidualizowana, jest świetnym sposobem na spędzanie czasu we dwoje. Warto zaproponować swojej kobiecie wspólny wypad nad wodę – zarzucić haczyk. Niewykluczone, że będzie branie i wędkarska pasja doprowadzi do wspólnych, wspaniałych przeżyć nad wodą – zupełnie, jak te Daniela i Tiny znad Wisły.
Komentarze