Rugia dzień 7 – Okoń, szczupak, sandacz.

Opublikowano 7 grudnia 2014 przez Marek Sztafa

Kolejny dzień łowienia zaczynamy o świecie. Plany jak co dzień, są bardzo ambitne. Najpierw płyniemy na okonie, a potem wyruszamy w daleka drogę na sandacze, których żerowiska zlokalizowaliśmy dzień wcześniej. Dopłynęliśmy na nasz dobrze już znany spot ulubionych porannych pasiaków. Przygotowałem lekki zestaw okoniowy z niewielkimi przynętami przypominające krewetki. Codziennie rano, gdy wypływamy  wierzymy, że uda nam się przekroczyć magiczną barierę 50cm, ale niestety zawsze brakuje mam kilku centów. Gdy dopłynęliśmy na miejsce od razu rozpoczęliśmy łowienie. Początkowo na  pokładzie melduje się kilka ładnych pasiaków. Pit rozpoczął dzień ładnym czterdziestakiem. Poranny pasiak PIT-a 40+ Chwilę później Majk wyciąga pięknego okonia. Byłem  już pełen nadziei, że zaraz zacznie się poranna okoniowa orka z pięćdziesiątakami w roli głównej. Okon 45 Majka Ale to wciąż nie było to. Dopiero jakieś 15 minut później wyciągam na pokład grubaśniego garbusa 40+. Maras z kolejnym Pearch-em 40+ Obławiamy najskrytsze zakamarki naszej miejscówki, ale to wciąż nie to samo co dzień wcześniej. Nagle na hakach zaczęły meldować się „chwasty”, tak nazwaliśmy szczupaki, które nieproszone  zaczęły odgryzać nasze krewetko podobne przynęty. Ewidentnie okoń został z łowiska wypędzony. Założyłem trochę większą przynętę żeby skusić jakąś metrówkę do żeru, a tu okoń, połknął moją 16cm przynętę w pół. żarłoczny okoń połknął 16cm Herringa What the fuck! Mocno zdezorientowany sytuacja rzucałem dalej dużą przynętą, ale żerowały  już tylko niewielkie szczupaki z przedziału 60-70cm i o okoniach 50+ mogliśmy zapomnieć. Nie ukrywam jednak że zabawa z pajkami na zestawach okoniowych z wędką do 10g była przednia. Po kilku następnych chwastach postanawiamy zakończyć  łowienie i przenieść się na sandacze. Droga około 40 km łodzią trwała ponad godzinę. Nasza  łódka z 50 konnym silnikiem potrafiła rozpędzić się do 50km/h. Podróż nie była łatwa gdyż wysoka fala sprawiała, że osoba zajmująca miejsce na dziobie nie miała lekkiego życia. Dopiero patent ujeżdżania  łódki niczym byka na rodeo pozwolił osiągać nam maksymalną prędkość. Widok stojącego Pita z przednia cumą w rękach, który amortyzuje wszystkie fale nogami był bezcenny. W miedzy czasie, obławialiśmy kolejne ciekawe poznane dzień wcześniej miejsca. Gdy tylko nasza echo sonda pokazywała atrakcyjne dołki, zatrzymywaliśmy się i jigowaliśmy w głębinach. Na jednej z miejscówek spotkała nas niecodzienna sytuacja. Majk krzyknął: siedzi! Skierowaliśmy wzrok w jego stronę, a wędka wygięta maksymalnie, ze szczytówka w wodzie pokazuje nam, że na hak zaczepiła się nie mała ryba, kilka mocniejszych uderzeń łbem i odgryza mu gruby fluorocarbon. Michał był w szoku, a ja odprowadzając swoja przynętę do łódki czuje przesadzone tąpnięcie w przynętę. Mocno zacinam i sytuacja identyczna jak u Majka, wędka wygięta, ze szczytówką w wodzie, czuję że to szczupak i to nie mały, jedzie z roli mojego kołowrotka dobre kilkanaście sekund. Kilka razy dokęcałem hamulec, a po długiej walce i kilku silnych odjazdach na łódce melduje się metrówa. Ach ta Rugia, potrafi nas zaskoczyć w najmniej spodziewanym momencie. Metrówka na 15cm cannibala w kolorze blue pearl Rybka po krótkiej sesji zdjęciowej w doskonałej kondycji wróciła do wody, a my ruszyliśmy w dalszą podróż po upragnione zandery. Na miejsce dotarliśmy dość szybko, a głód sandaczowych pstryków przyspieszał wszystkie ruchy, które wykonać trzeba było na łodzi. Szybko wiążemy zestawy sandaczowe, pozbywając się przyponu i agrafki. Mozolne, kilkugodzinne poszukiwanie ryby nagrodziło nas tylko kilkoma małymi sandaczykami. Nie poddawaliśmy się czekając żeby większe osobniki wyszły na żer. I prawie tak się stało, ryby faktycznie zaczęły żerować w dużo większą intensywnością, ale wciąż małe. Złapaliśmy kilka kolejnych sztuk do 60cm. Pstryki sandaczowe były bardzo emocjonujące, poodgryzane ogonki, sporo spadów i tylko na tym się skończyło. Szybka decyzja i wróciliśmy na okonie, które wciąż nie dawały nam spokoju. Nie wiadomo czy gdybyśmy nie zostali do zmroku na to nie trafili byśmy grubych sandałów, miejsce jednak pozostanie wpisane w naszej echosondzie, także na kolejnych wyjazdach na pewno tam wrócimy, bo wiemy że duże mętnookie na pewno tam są. Na okoniach było już trochę za późno. Trafiliśmy kilka ryb około 40cm, a Majkiemu udało się chwycić jedna sztukę 45cm. Wieczorny okoń Michała Do portu wracaliśmy po ciemaku,  na szczęście po drodze nie było żadnych niespodzianek. Na następny dzień szykowaliśmy się na grube mamuśki. Zapraszam do przeczytania relacji z kolejnego dnia na Rugii.

Dodaj pierwszy komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *